Grzech...


"Dzieła Twoje są wielkie i godne podziwu, Panie, Boże wszechwładny! 
Sprawiedliwe i wierne są Twoje drogi, o Królu narodów!" 
(por. Ap 15,3)

W drodze nad morze dziecko zasnęło w aucie. Omijając huczne nadmorskie miejscowości, zaparkowałam tuż przy plaży. Dzieliło mnie od niej zaledwie kilka metrów. Otworzyłam drzwi. Orzeźwiająca bryza wdarła się do samochodu. Szum fal był wyraźny. Ale widok... cóż. Zarośla, połamane gałęzie, suche liście, trawy, pokrzywy. Byłam tak blisko morza, jednak nie mogłam go jeszcze zobaczyć, ani dotknąć. Wokół wejścia na plażę parkowało coraz więcej aut. Ludzie pośpiesznie wysiadali i szli cieszyć się morzem. Ja nie mogłam, gdyż podjęłam decyzję, że dam się dziecku wyspać. Walczyłam wewnętrznie, ponieważ z jednej strony już bardzo chciałam iść, a z drugiej sen dziecka i jego wypoczęcie były ważniejsze. 
Zastanawiam się teraz, ile to razy w swoim życiu duchowym podejmowałam decyzję tkwienia w miejscu, ponieważ tak naprawdę, to sama nie chciałam się obudzić. Ile to razy szukając wymówek, tkwiłam w grzechu, ponieważ spowiedź związana jest z postanowieniem poprawy, a to wiąże się z koniecznością zmian... I tak jest z każdym "odkładanym na później", "kolekcjonowanym" grzechem. Z jednej strony serce pragnie bliskości Boga, ma Go na wyciągnięcie ręki, a z drugiej strony nie może, ponieważ podjęta decyzja blokuje ten krok. I tak siedzi sobie człowiek w krzakach - niby słucha, co tam w kościele w niedzielę mówią, ale nie może skosztować tej słodyczy, którą Bóg ma dla niego. Niby jest blisko, a jednak tak daleko.
Dziękuję Ci Panie za wszystkich spowiedników, którym nie brakuje cierpliwości do wyciągania owiec z zarośli grzechu... Dziękuję Ci Panie, że dla Ciebie nie ma takiego grzechu i takich krzaków, z których Ty nie mógłbyś mnie wydobyć.

Popularne posty