Jak Nikodem...


Był wśród faryzeuszów pewien człowiek, imieniem Nikodem, dostojnik żydowski.
Ten przyszedł do Niego nocą i powiedział Mu: 
«Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. 
Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim».
W odpowiedzi rzekł do niego Jezus:
 «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie,
 nie może ujrzeć królestwa Bożego».
(J 3, 1-3)

Jak Nikodem - poszłam do Jezusa nocą. Tą fizyczną - było już po zmroku i tą duchową. Pierwsza dała mi pozorne poczucie bezpieczeństwa i anonimowości, druga zaś poczucie wewnętrznej ciemności i błądzenia. W kościele panował półmrok. Klęcząc przed Jezusem, w obecności kapłana, raz po raz spoglądałam na Krzyż i czerwoną lampkę tabernakulum - połączenie śmierci i życia - ludzkiej nienawiści i kłamstwa z Bożą miłością i prawdą. Długo rozmawialiśmy. Podobnie jak Nikodem, próbowałam "wiedzieć lepiej" - coś na zasadzie: "Panie Boże, znamy się nie od dziś, wiem, Kim jesteś i co potrafisz, dlatego teraz czas na moje warunki...". No i wtedy się dopiero się zaczęło! Wystarczyło jedno zdanie, otwierające moje serce na lawinę pytań..., zdanie, które pokazało mi, jak bardzo muszę codziennie, w zaufaniu, że Boża miłość nie ma miary i granic, rodzić się na nowo, by żyć. Tu nie ma miejsca na ludzkie rozkminianie i kalkulowanie w stylu: opłaca mi się dzisiaj pójść za Jezusem, czy może niekoniecznie. Ta logika niewiele ma wspólnego z miłością...
Bóg burzy poukładany ludzki świat, by móc prowadzić. Bowiem "Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha".
Dziękuję Ci Jezu za doświadczenie miłości wobec marności i kruchości mojego życia.

Popularne posty