Po znajomości...


Tym razem korki uliczne przekonały mnie do tego, by poruszać się po pewnej części miasta na pieszo. Początkowo nie byłam z tego wcale zadowolona, bo zimno, bo wiatr, bo wolę samochodem... - marudziłam pod nosem. Co rusz w torebce odzywał się też telefon. Wszystkie sprawy pilne i najpilniejsze, a ja nawet nie miałam jak tego wszystkiego zanotować. Zmaganie się ze samą sobą i obiektywnymi trudnościami - jak się później okazało - było oczywiście Bożym planem, który miał pokazać mi Jego działanie w moim życiu. Szłam więc. Pogoda tego dnia nie była raczej spacerowa, mimo to mijałam całkiem sporo osób. Idąc, prosiłam Boga, by wreszcie po tylu dniach pustyni i duchowych rozterek, dał mi jakiś chociaż maleńki znak swojej bliskości. To takie ludzkie, by pomimo pewności i ogromnego doświadczenia Jego miłości w moim życiu, jeszcze czasami chcieć dostać jakiegoś maleńkiego cukierka. 
Za kolejnym zakrętem minęłam mężczyznę. Jego twarz kojarzyłam dość dobrze. Nie był on jednak nikim dla mnie bliskim, ale usilnie próbowałam przypomnieć sobie, kim jest. Kasjer ze stacji benzynowej? Nie. Klient biura, w którym pracuję? Nie. Szukałam w głowie odpowiedzi. I wreszcie, Eureka! On jest księdzem, którego widywałam czasem w jednym z koszalińskich kościołów. Zaraz po tym odkryciu przyszła kolejna myśl: spójrz, dałem ci to, o co prosiłaś - znak swojej obecności w twoim życiu. Był delikatny i bardzo nie wprost. Tak działam - jestem i czuwam nad tobą w każdej chwili życia. Nigdy cię nie zostawiam... 
No tak - tak właśnie towarzyszy Bóg - pełen miłości i szacunku dla wolności człowieka. Nie narzuca się ze swoją obecnością. Jeśli jednak chcesz Go odkryć w danym momencie i poprosisz Go o to, to miej wówczas oczy szeroko otwarte. "I będzie tak, iż zanim zawołają, Ja im odpowiem; oni jeszcze mówić będą, a Ja już wysłucham". (Iz 65,24)

Popularne posty