Oj tam, oj tam...


Stań prosto, złóż ręce, głośniej śpiewaj, uklęknij, wstań, uklęknij, uśmiechnij się (no, ale nie tak szeroko przecież!), ramiona do góry, pierś do przodu... Aaa...! Znasz to? Nigdy nie byłam dobra w tych wszystkich ćwiczeniach. I choć nie przypominam sobie, bym przed pierwszą Komunią Świętą wagarowała - byłam raczej z tych, którzy solidnie zbierali karteczki i autografy księży - to jednak ta musztra niekoniecznie ma odwzorowanie w rzeczywistości. Ostatnia próba zagwiazdorzenia skończyła się oczywiście wewnętrznym rozdarciem pomiędzy tym, "co powinnam", a tym, co zrobiłam. Próbowałam odnaleźć się w konwenansach - starannie przygotować dziesięciominutowe głoszenie, wg zaleconego schematu. Przygotowania szły mi całkiem przyzwoicie. Dokopałam się do dokumentów Kościoła w tym temacie, odszukałam fragmenty Biblii, przygotowałam plan, wypunktowując najważniejsze rzeczy..., a na koniec świadectwo. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że sporządzanie planów, punktów, tabelek, itp., sprawia mi wiele trudności i zero radości - no, ale dobrze, nie o mnie chodziło, a czego nie robi się przecież dla większego dobra, ba. I wszystko byłoby perfekcyjne, gdyby nie jeden mały szczegół. Mały i drobny - jednowyrazowy - ale zmieniający zadany mi temat do gadania w sposób całkowity. Oj, słabo. Mój błąd. Co dalej?! Tak, moje perfekcyjne przygotowania wraz z notatkami i sporą dozą emocji zaniosłam więc Jezusowi, mówiąc: "masz, ja już tego nie potrzebuję, no ale wiesz, z dwóch tygodni, które miałam na przygotowania zostało mi kilka godzin, więc chyba musisz mi pomóc, by w ogóle cokolwiek z tego wyszło". I ponoć wyszło. Tylko zupełnie nie tak, jak ja tego chciałam, chociaż w zasadzie to wcale nie chciałam tak, jak próbowałam, a jedynie chciałam wbić się na siłę w zupełnie niewygodny mi schemat i nie być "gorszą" od innych. W międzyczasie (choć było go bardzo mało) próbowałam jeszcze uciec, zgłosić nieobecność albo jakieś nieprzygotowanie chociaż (coś w stylu: psze pani, pies mi zeżarł notatki...), no ale w rezultacie podjęłam się tego, co obiecałam. 
Takim oto sposobem Bóg przypomniał mi znowu, że nie muszę być perfekcyjna, by móc głosić Jego miłość, ale mogę to robić na swój sposób - sercem i z serca, prosto i bez zadęcia, z radością, ot, tyle. "Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga". (1 Kor 1,26-29) 
Dziękuję Ci Panie, że Ty, dopuszczając do takich zdarzeń, przebijasz się z Twoją chwałą przez mój egoizm i pychę.

Popularne posty