Czego Ci trzeba?
"Jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną.
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego"
(Łk 1,36-37)
Siadałam do pisania tego tekstu przekonana o swoim niepowołaniu do pisania czegokolwiek, świadoma swojej "niepłodności" i nieumiejętności sklejenia choćby jednego poprawnego gramatycznie i w dodatku sensownego zdania. Pytałam: Boże, czy jeszcze chcesz, bym cokolwiek pisała? Przecież nie mam siły, nie wiem, o czym pisać i w ogóle nie czuję się w tym nawet odrobinę dobra. Na szczęście tym razem nie musiałam długo czekać, by Bóg przyszedł jakby z kontrą do mojego myślenia (myślenia, które przecież podsunął mi zły) i powiedział:
brzemienna jest ta, która uchodziła za bezpłodną. Byłam pewna, że nie chodziło tu akurat o mój stan fizyczny. Był to więc dla mnie bardzo jasny znak - słowo klucz - brzemienna, czyli ta, która ma urodzić - nosząca w sobie dziecko - życie. Moim dzieckiem w tym kontekście jest akurat pisanie. Szatan jednak na tyle głęboko wszedł w moje myślenie, że zapętliłam się w nim. Skupiłam się na swoim problemie, przekonana o własnej bezwartościowości, o tym, że napisanie jednego wartościowego zdania graniczy z cudem. No tak, ja sama niewiele mogę. Ale od czego jest Bóg! Przecież od cudów właśnie - od przekraczania tego, co czysto ludzkie, by mogła być głoszona dobra nowina.
brzemienna jest ta, która uchodziła za bezpłodną. Byłam pewna, że nie chodziło tu akurat o mój stan fizyczny. Był to więc dla mnie bardzo jasny znak - słowo klucz - brzemienna, czyli ta, która ma urodzić - nosząca w sobie dziecko - życie. Moim dzieckiem w tym kontekście jest akurat pisanie. Szatan jednak na tyle głęboko wszedł w moje myślenie, że zapętliłam się w nim. Skupiłam się na swoim problemie, przekonana o własnej bezwartościowości, o tym, że napisanie jednego wartościowego zdania graniczy z cudem. No tak, ja sama niewiele mogę. Ale od czego jest Bóg! Przecież od cudów właśnie - od przekraczania tego, co czysto ludzkie, by mogła być głoszona dobra nowina.
Przychodzi mi teraz do głowy wiele sytuacji, w których - nie idąc za głosem Boga - bardzo szybko poddawałam się i rezygnowałam - mówiąc: to bez sensu, jestem za słaba, nie dam rady, niech ktoś inny to zrobi... idę spać. Znacie to? A Bóg wlewa w serce pytanie: czego ci trzeba? I tu włącza się litania próśb. Brakuje mi czasu, chęci, siły..., nie mam odpowiednich narzędzi do pracy, itd. Przychodzi zniechęcenie i rzucenie pomysłem o ścianę. Czy tego chce Bóg? Czy to na pewno pochodzi od Niego? Mam spore wątpliwości. Teraz już wiem, że wtedy jest czas, by spytać: Panie, co chcesz, abym czyniła? I wówczas mogę dostać to, czego pragnę. Bóg mówi: tylko mi zaufaj, chodź dziecko, mogę dać ci wszystko...
Pisząc ten tekst - dostałam jakby nadprogramowy czas, którego nigdy o tej godzinie nie miałam. Wiem, że to czas od Boga, który dał mi, bym mogła pisać, oddając Jemu chwałę.
A Ty - czy masz takie porzucone pomysły? Może warto zapytać o nie Boga?